Droga czytelniczko.



Mój blog powstał z myślą o wszystkich Paniach, które pracują w Niemczech jako opiekunki starszych osób. Pomyślałam, że swoje historie, problemy, porady związane z wykonywaniem tej pracy, mogą się przydać każdej z Was, dlatego cyklicznie postaram się zamieszczać wpisy.
            Z najlepszymi życzeniami owocnej pracy!

Betreuerin

Bohaterki nr 1 mojego bloga



Będę pisać o życiu i wspólnie spędzonym czasie w towarzystwie dwóch starszych pań, nad którymi obecnie sprawuję opiekę.
...


Któż to taki?


Dwie siostry. Starsza ma na imię Gisela i bardzo dominuje nad młodszą Gertrud. Wydaje jej różne polecenia, komendy: zrób, zjedz, wypij, podnieś, przynieś, podlej, idź do ogródka itp. Mogłabym wymienić ich tak wiele, ile czynności wykonuje się na co dzień. Zaskakująca jest nie tyle liczba tych komend ile  próżność, dziwność w ich wymienianiu. Na przykład: „myślę, że możesz zjeść jeszcze kawałek tego ciasta”, "przydałoby się żebyś zaniosła swoje ubrania do prania". Młodsza siostra jest na każdy rozkaz i widać powoduje to u niej wiele stresu... ale jedzenie rekompensuje jej wszystkie zmartwienia. Kiedy tylko siada do stołu oczy skierowane są wyłącznie na to, co się na nim znajduje. Ulubione ciasto to strudel. Jak tylko usłyszy to słowo, promienieje jakby została zwycięzcą konkursu w grze o samochód. Co tam samochód... jak jest strudel, to już nic jej do szczęścia nie potrzeba.
Gisela ma bardzo władczy charakter i nie nawiązuje bliższych relacji. Stara się być bardzo twardą kobietą i jej zdanie jest zawsze na wierzchu. Codziennie ogląda wiadomości, czyta gazety i wykonuje tzw. papierkową robotę: przegląda pocztę i odpisuje na listy, robi przelewy bankowe, zapisuje wszystkie dochody i przychody; podlicza rachunki, zapisuje w kalendarzu plan dnia, wizyty lekarskie, urodziny znajomych i rodziny oraz stara się kontrolować wszystko co możliwe. Także wszystkie zebrane owoce i warzywa są przez nią ważone, by mogła na koniec zbiorów podsumować obfitość swojego ogrodu.

Babcie "hitlerówki"

Miałam okazję pracować już w kilku niemieckich domach ale na dobry początek moich wpisów przedstawię Wam przebieg wydarzeń w domu babć „hitlerówek”, w którym przebywam obecnie. W poprzednim poście opisałam je, wydaje mi się skrupulanie :-) Każdego dnia zaskakują mnie tak bardzo, że nie śmiem nawet nie uchylić przed nimi czoła. Oszczędzanie w wydaniu tych dwóch kobiet przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Myślałam, że spijanie wody z talerza po arbuzie, wlewanie mleka do słoika po resztkach dżemu i gotowanie ziemniaków w mikrofali ( na kuchni gotują się 30 minut a w mikrofali 10- zużycie prądu minimalne) będzie po prostu starym przyzwyczajeniem, nawykiem. Otóż nie! Dzisiaj kazały mi odlać wodę po zagotowanej fasolce szparagowej do kubka. Co z nią zrobią? Jestem bardzo ciekawaJ. Kazały mi również, właściwie Gisela-Komandos bo przecież to ona tutaj żadzi ( w innym wydaniu jest dla mnie żoną Hitlera) zerwać starego hiszpańskiego pomidora, od środka mocno zgniłego na sałatkę. Nie mogę się już doczekać rozkoszowania tymi spleśniałymi warzywami. Zobaczymy co jeszcze dorzucąJ.

Kolejne wpisy już jutro...ciekawa jestem co się wydarzy...

Kilka pytań

No wiec dorzuciły. Starą, przeterminowaną śmietanę. A woda po fasolce została wypita jednym duszkiem i to o dziwo przez komandosa. Tym razem nie kazała już wypijać tego okropieństwa swojej siostrze jak w przypadku innych śmieci, którymi truje tę biedną Gertrud.
Jest środa. Komandos upomniała mnie w kilku kwestiach. Pierwsza to zcieranie masła z folii. Oszczędzanie w tym domu polega na nie marnowaniu się jedzenia. Ale czy odrobina masła, które zostało na opakowaniu to również szacunek do żywności? Czy wybieranie palcem resztek białka w skorupce jajka jest normalne? Czy podłogę należy myć na sucho? Na te pytanie będę pewnie jeszcze długo szukać odpowiedzi. Jeszcze nasuwa mi się jedno. A może to ja jestem rozrzutnym marnotrawcą jedzenia i nie potrafię wykonywać należycie domowych obowiązków?

Opiekunka w Niemczech: historii ciąg dalszy...


Miałyśmy wczoraj grilla. Przygotowań oczywiście co nie miara. Ale przetrwałam. Najgorsze było zmienianie sałatki (prezent od sąsiadki z naprzeciwka, której zostało za dużo z obiadu i chciała się podzielić) ze słodkiej na lekko kwaśną. Babcia hitlerówka nie przepada za słodką sałatką kartoflaną więc dodawała po kolei sól, pieprz, nowe kartofle, ogórek i cukinię ze słoika po to żeby sałatka nabrała odpowiedniego smaku. Odpowiedniego dla niej samej oczywiście. Dla mnie ta sałatka w wersji sąsiadki była przepyszna. Ale cóż. Po takim komentarzu straciłam wiele w oczach komandosicyJ...

Dzisiaj chodzę mrucząc pod nosem, że je uduszę. Jest niedziela. Komandos podczas drogi do kościoła powiedziała mi, że moje buty nie pasują do sukienki. Ot znalazła się stylistka mody.

W kościele w miejscowości, w której jestem, mszę świętą sprawuje ksiądz polak. Mówi tak wyraźnie jak mało kto stąd ten polski akcent jest natychmiast zauważalny. Kilka różnic jakie można spotkać w niemieckim katolickim kościele a naszym polskim to: dziewczynki ministrantki również służą do mszy, nie zawsze jest szafarz więc komunie świętą dzisiaj rozdawała szafarka (u nas zapewne wzbudziłoby to ogromne kontrowersje), tzw tacę podaje się z ręki do ręki, szafarz stoi z boku, wszyscy śpiewają z modlitewników, które mają zapis nutowy i  trzymają się za ręce podczas modlitwy ojcze nasz. To tyle z ciekawszych, jak mi się jeszcze coś przypomni, dopiszę

W trakcie obiadu walczyłyśmy o ryż. Byłam bardzo ciekawa czy córka Hitlera szybciej zje ode mnie i sięgnie po dokładkę, dlatego specjalnie wcinałam jak petarda. Ale niestety przegrałam. W pewnym momencie po długiej ciszy przy stole żona Hitlera wyskoczyła z tekstem, że dzisiaj do mszy służyło pięciu czarnych i pięć białych ministrantów. Zamiast się modlić liczyła...potem po zjedzeniu dania głównego przyszedł czas na coś słodkiego. Kazały mi podać lody. Tak też zrobiłam, nie nakładając nic sobie bo nie trawię lodów orzechowych. Ale były zdziwione, że nie chcę jeść takich pyszności. Wielkie mi coś, lody! One jedzą tylko w niedzielę, może to też dlatego dla nich taki rarytas.

c.d

I kolejny dzień, który bez szokujących zdarzeń się nie zaczął i też nie zakończył. Z samego rana zrobiłam za dużo kawy bo cały dzbanek a powinnam tylko pół, nie dopiekłam w piekarniku bułek i za długo gotowałam jajka, które one jedzą z rana na miekko. Do obiadu również były zastrzeżenia bo fasolka szparagowa wg mojego przepisu nie posmakowała. A na koniec dnia Hitlerówka poprosiła, żebym nie kroiła małych pomidorów w plasterki bo wycieka sok, a szkoda, żeby się tak marnował. Pomidory mam kroić na pół. Oto ostatnia rada dnia.


Powroty razy dwa

Babcie hitlerówki pożegnałam bez żadnego bólu. Strasznie cieszyłam się, że już opuszczam to miejsce, które będzie zawsze kojarzyło się z ciężką pracą w ogrodzie i zdziwaczałymi dwiema staruchami...

drugi powrót związany jest z moim powrotem na bloga,

na początku myślałam, że nie warto...
teraz już wiem, że nie tylko warto ale, że to konieczne!!!
Dziękuję!